piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział VI

     Kiedy weszłam do skrzydła szpitalnego zastałam tam całą drużynę Gryffindoru, skupioną nad jednym z łóżek. Reszta posłań była wolna, nie posiadała dzisiejszej nocy lokatorów. Pani Pomfrey dostrzegłszy jeszcze jednego przybyłego gościa westchnęła głośno i uniosła wzrok ku niebu. Podeszłam bliżej zgromadzonych. Byli wciąż ubrani w stroje sportowe, a niektórzy z nich dzierżyli w dłoniach miotły. Zrobili mi miejsce, tak że mogłam dostrzec nieprzytomnego Olivera z fioletowymi sińcami i zadrapaniami na twarzy.
-Wciąż tak leży - powiedziała cicho Katie Bell nie odrywając od niego wzroku.
-Pielęgniarka coś mówiła? - zapytałam spoglądając na bliźniaków.
-Tylko tyle, że to chwilę potrwa - oznajmił jeden z nich.
-To moja wina, powinienem był zauważyć tego tłuczka - dodał drugi.
-Daj spokój, Fred - pocieszyła go Angelina - przecież nie masz oczu dookoła głowy, poza tym ten deszcz...
-Na dzisiaj dosyć - powiedziała stanowczym głosem pani Pomfrey. - On potrzebuje spokoju i ciszy, wasze rozmowy tylko mu przeszkadzają.
Odsunęłam się, przepuszczając drużynę do wyjścia, a pielęgniarkę do Wooda. Podstawiła mu pod nos niewielki pojemniczek wypełniony brązową mazią.
-Mogę zostać jeszcze chwilę? - zapytałam najmilszym głosem, jaki mogłam z siebie wykrzesać. - Nie będę przeszkadzać pani w pracy - zapewniłam szybko. - Mam pozwolenie nauczyciela.
-Tak, pani ojciec zdążył mnie już o tym poinformować - mruknęła niechętnie, po czym dodała krótko - godzina.
     Kolejnego dnia, podczas śniadania niechętnie jadłam maślanego rogalika, kiedy dosiadła się do mnie Ophelia, a po chwili dołączyła cała reszta dziewczyn.
-Co tam u Wooda? - zapytała mistrzyni eliksirów.
-Od wczoraj jest ciągle nieprzytomny, pani Pomfrey wygoniła mnie o jedenastej, a dzisiaj jeszcze tam nie byłam - odparłam pijąc mleko waniliowe.
-Hej, Rose - Siobhan pochyliła się nad stolikiem, ja zrobiłam to samo. - Katie Bell jest wściekła - wyszeptała.
-Raczej zazdrosna - dodała Ophelia, podsłuchując naszą tajemniczą rozmowę. - Od dawna podkochuje się w Woodzie.
-On jednak nigdy jej nie zauważał, a kiedy jednak ją dostrzegał, to nie w kategorii dziewczyny, a zawodnika, jednego z wielu. Biedaczka - skwitowała Siobhan.
-Nie wiedziałam - wyszeptałam.
-Nie przejmuj się - powiedziała Ophelia kładąc mi rękę na ramieniu - niepotrzebnie ci to powiedziałyśmy, ale jak wiadomo Siobhan ma długi język.
-Dziękuję, że mi powiedziałyście - odpowiedziałam, po czym udałyśmy się na lekcję obrony przed czarną magią. Ojciec opowiadał o urokach, a ja nie potrafiłam się skupić. Czekałam na przerwę, by udać się do skrzydła szpitalnego.
     W drodze do Wooda, wyobrażałam sobie jak leży tam przeglądając po raz kolejny książkę Quidditch przez wieki, a kiedy już znajduję się przy jego łóżku, odrywa wzrok od stronic i jego niebieskie oczy spoglądają na mnie, a posiniaczoną twarz zdobi uśmiech. Wszelkie wyobrażenia zniknęły w eterze, kiedy weszłam do skrzydła szpitalnego i zorientowałam się, że Oliver wciąż nie odzyskał przytomności. Szkolna pielęgniarka w dalszym ciągu podtykała mu pod nos brązową, gęstą ciecz, która najwyraźniej nie przynosiła oczekiwanych efektów.
-Poppy - usłyszałam sędziwy głos dyrektora, odwróciłam się, jednak Dumbledore stał już obok mnie, przy łóżku Wooda - moja droga, powiedz mi co z nim?
-Od wczoraj staram się wybudzić go za pomocą oparów, jednak nie przynosi to rezultatów - odpowiedziała łagodnie pielęgniarka.
-Rosemary - zwrócił się teraz do mnie, pomimo tego, że wcześniej zdawał się mnie nie zauważać - sądzę, że powinnaś coś zjeść.
-Dobrze - odparłam niechętnie, spojrzałam na Olivera i powoli odeszłam. Zatrzymałam się tuż za drzwiami, skąd byłam w stanie usłyszeć głos dyrektora.
-Przykro mi to mówić, ale jeśli nic się nie zmieni, będziemy zmuszeni odesłać go do Świętego Munga - powiedział po chwili, a ja ze łzami w oczach i dłonią przyciśniętą do ust pobiegłam na transmutację.

    Do wieczora nic się nie zmieniło, dlatego w nocy nie mogłam spać. Zasnęłam nad ranem i obudziłam się jako pierwsza, a ponieważ nie byłam głodna, pobiegłam do skrzydła szpitalnego. Chciałam upewnić się czy Oliver wciąż tam jest, a kiedy już miałam tą pewność, usiadłam na skraju jego łóżka i dokładnie wtedy na jego twarzy pojawił się grymas i powoli otworzył oczy.
-Oliver? - zapytałam. - Słyszysz mnie?
-Panna Moody-Brown - usłyszałam odpowiedź, która sprawiła, że mimowolnie uśmiech zagościł na mojej twarzy.

     Bal Bożonarodzeniowy zaprzątał głowy wszystkich od dłuższego czasu. Poszukiwania partnera pochłaniały każdą dziewczynę w Hogwarcie. Oliver spędził jeszcze kilka dni pod obserwacją pani Pomfrey, jednak jego charakter nie pozwolił mu usiedzieć długo na miejscu, więc gdy tylko wyszedł ze skrzyła szpitalnego wznowił treningi.
    Podczas jednego z nich siedziałam na trybunach, ponieważ Wood mnie o to poprosił. Płatki śniegu opadały niechętnie na ziemię, niektóre z nich zaczepiały się o moje włosy. Oliver znów przemieszczał się zwinnie pomiędzy pętlami, wrzeszczał na zawodników, udzielając im rad. W głębi serca dziękowałam, że ja nie muszę trenować quidditcha.
     Kiedy trening dobiegł końca, drużyna wylądowała na ziemi i była zmuszona wysłuchać podsumowania przygotowanego przez kapitana. Wood znów wsiadł na miotłę, podczas gdy reszta zawodników skierowała się do zamku, podleciał do mnie i wyciągnął dłoń.
-Nie latałam od kilku lat - oznajmiłam z uśmiechem.
-No dalej, nie narzekaj, wskakuj.
Uczepiłam się pleców Olivera, a on natychmiast ruszył przed siebie, przebijając się przez powietrze wypełnione śniegiem. Zatrzymał się dopiero nad jeziorem, zwinnie obrócił się w moją stronę, chwycił mnie za dłonie, ponieważ zauważył moją niepewność.
-Spokojnie - powiedział - rozumiem, że perspektywa kąpieli w tej lodowatej wodzie do ciebie nie przemawia, ale naprawdę nie masz powodu do zmartwień. Jest tylko jeden powód, dla którego cię tutaj sprowadziłem. Panno Moody-Brown, czy nie zechciałaby pani udać się ze mną na bal?
-Panie Wood, zrobię to z wielką chęcią.

     Przy wejściu do Wielkiej Sali stanęła gigantyczna, pięknie przyozdobiona choinka. Wyglądała wspaniale, podobnie jak uczniowie w dniu balu. Dziewczyny wystroiły się w różnokolorowe suknie, a chłopcy wyglądali bardzo gustownie w odświętnych szatach wyjściowych.
     Zeszliśmy w szóstkę zatłoczonymi schodami. Siobhan w towarzystwie Benjamina z Beauxbatons, Ophelia z Krunkonem - Michaelem oraz ja i Wood, a ponieważ Wielka Sala była już otwarta, to od razu weszliśmy do środka. Ściany przybrały srebrny odcień, gdyż zostały magicznie oszronione. Zajęliśmy jeden z cudownie przyozdobionych śnieżnobiałym obrusem stołów, na którego środku stał szklany wazon wypełniony fioletowymi kwiatami. Nad naszymi głowami zwisało mnóstwo sopli lodowych, a zaczarowane niebo wypełnione było płatkami śniegu.
-Jak tu pięknie - szepnęłam, oglądając wszystko dookoła bardzo dokładnie. Chwilę później do Wielkiej Sali wkroczyli reprezentanci szkół, dlatego musieliśmy wstać, a pomieszczenie wypełniły gromkie brawa. Na stołach pojawiło się pierwsze danie uroczystej kolacji, która była nieziemsko pyszna, dopiero w następnej kolejności reprezentanci, zgodnie z tradycją, musieli rozpocząć bal uroczystym walcem.
-Fatalne Jędze! - usłyszałam pisk Siobhan nad uchem. - Uwielbiam ten zespół!
Przyjaciółka pociągnęła mnie za nadgarstek na środek parkietu, nie musiałyśmy czekać długo, kiedy reszta do nas dołączyła. Wcześniej trudno było mi wyobrazić sobie Olivera w eleganckim stroju, tańczącego jakikolwiek taniec. Dopiero, kiedy zaczęliśmy razem tańczyć uświadomiłam sobie jak bardzo się pomyliłam.
-Jak się czujesz? - zapytałam, podczas jednego z wolnych tańców, a on spojrzał na mnie zdziwiony.
-Dobrze. Takie wypadki się zdarzają, bywało ze mną gorzej - odpowiedział wzruszając ramionami.
-Taki wypadek ma już się nigdy nie powtórzyć - powiedziałam z uśmiechem, grożąc mu palcem wskazującym. 
-Zrobię co w mojej mocy - odparł, przyciągając mnie do siebie, w rezultacie czego przytuliłam go tak mocno, jak tylko zdołałam.


Rozdział wyjątkowo długi i romantyczny, za co przepraszam, jednak po obejrzeniu filmu "Cashback", w którym główną rolę gra Sean Biggerstaff (widoczny na zdjęciu powyżej), nie mogłam się oprzeć ;]
Chciałam Wam podziękować za wszystkie komentarze i obserwacje ; )
Zarys całej fabuły tego opowiadania mam już w głowie, obecnie próbuję je posklejać, aby tworzyły jedną całość ; )

Wakacje się kończą o,O przecież to tragedia.

piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział V

     W dniu pierwszego zadania lekcje zostały odwołane. Od rana emocje wszystkich podnosiły się powoli, jednak dopiero kiedy zasiedliśmy na trybunach osiągnęły apogeum. Razem z dziewczynami zajęłam najwyższe miejsca, z których widok na arenę był rewelacyjny. Plotki głosiły, że pierwsze zadanie turnieju będzie miało związek ze smokami. Więc kiedy kilkunastu mężczyzn wprowadziło szwedzkiego smoka krótkopyskiego, wszystko stało się jasne. Jako pierwszy zadanie wykonywał Cedrik. Machinalnie spojrzałam na przypinkę, którą wciąż nosiłam przypiętą do szaty. Po kilkunastu minutach zmagań, Diggory zdobył złote jajo. Podobnie było w przypadku Fleur i Kruma.
     Harry, który jako ostatni pojawił się na polu bitwy wywołał wrzawę okrzyków na naszej trybunie, która w dziewięćdziesięciu procentach zajmowana była przez Gryfonów. Smok, które wprowadzono specjalnie dla Pottera, wydawał się być bardziej agresywny niż jego poprzednicy. Jednak Harry bardzo sprytnie przywołał swoją miotłę. Latał wokół łba smoka, irytując tym samym ziejącego ogniem potwora. Na szczęście zawsze w porę umykał przed strumieniami ognia. W rezultacie zdobył złote jajo najszybciej.
 
     Trzymając sok dyniowy w ręce i zajadając się ciasteczkami, zastanawiałam się czy aby nie za dużo tych imprez. Najpierw ta z okazji wygrania meczu, a teraz kolejna z tytułu zdobycia złotego jaja przez Harry'ego. Prym w imprezowaniu jak zwykle wiedli wysocy i rudzi bliźniacy Weasley. Wraz z Siobhan i Ophelią rozsiadłyśmy się na sofie.
-Hej, to ty jesteś Rosemary? - usłyszałam niepewny głos za sobą, odwróciłam się i zauważyłam Harry'ego Pottera, dzierżącego złote jajo w dłoniach. Zerwałam się na równe nogi.
-Tak, a ty to jak mniemam Harry, gratuluję wygranej - uścisnęłam mu rękę, a czarnowłosy uśmiechnął się od ucha do ucha.
-Chciałem ci podziękować za te sabotowane plakietki, Wood powiedział, że to twoja robota... - mówił zmieszany.
-Nie ma sprawy, wygrywając udowodniłeś swoją przewagę nad resztą. Umiejętności to podstawa - odparłam. - Hej! Ty rzeczywiście pachniesz cynamonem! - pochyliłam się nad jego szatą.
-Tak, Hermiona trochę ją zaczarowała, żeby zniwelować smoczy odór - oznajmił trochę ciszej.
-Harry! - wrzasnął ktoś w tłumie.
-Idź, świętuj dalej - uśmiechnęłam się, zrobiłam krok w tył i bezmyślnie, nie oglądając się opadłam na moje miejsce, tuż obok Siobhan, które okazało się być już zajęte. Z szybkością błyskawicy wstałam, nerwowo poprawiając przy tym włosy. Usłyszałam chichot Ophelii, a chwilę później diabelski śmiech Siobhan. Na moim miejscu siedział Oliver. - Sacrébleu, Wood! - pisnęłam w języku francuskim. Obróciłam się do nich plecami, czując że moje policzki znów oblewają się rumieńcem, wiedziałam że gdyby on to zauważył, nie omieszkałby rzucić jakimś komentarzem.
-Panie Wood! - oznajmiłam, odwracają się po chwili z wielkim impetem i mierząc w niego palcem wskazującym. - Dlaczego pan mnie prześladuje?
-Ja? Panią? Skądże! - Odparł z uśmiechem przyklejonym do twarzy. - To pani, panno Moody-Brown, nie patrzy gdzie siada - zerknęłam zmieszana w stronę dziewczyn, które z ciekawością przysłuchiwały się naszej wymianie zdań.
-Chodź - syknęłam na Wooda i zaczęłam kierować się w kierunku wyjścia z Pokoju Wspólnego. Z trudem przeciskałam się przez tłum. Nie obróciłam się, aby sprawdzić czy Oliver idzie za mną, wiedziałam że to robi. Zatrzymałam się dopiero, kiedy znalazłam się na pustym korytarzu siódmego piętra. - Co to miało być?! - zapytałam szeptem, który i tak wydawał się być za głośny, echo tego korytarza przyprawiało mnie o dreszcze.
-To tylko żart, przecież wiesz - odpowiedział.
-Wiem, ale ja się z niego nie śmiałam - spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami, które przybrały w tym ciemnym korytarzu odcień szarości. Jednak kiedy zbliżył się do mnie, ich prawdziwy, intensywnie niebieski odcień znów wziął górę. - Wood? - zaczęłam, jednak nie pozwolił mi dokończyć, zamknął moje usta pocałunkiem. Nogi mi zmiękły, dlatego przywarłam do zimnej ściany, próbując złapać oddech.
-Nie chcę wam przerywać tej sielanki, ale to chyba nie pora na amory - usłyszeliśmy za nami głos. Teraz Oliver też stał przy ścianie. Byliśmy od nie wiadomo jak dawna obserwowani przez magiczne oko mojego ojca, który właśnie dyżurował na tym korytarzu. Alastor wciąż wpatrywał się w nas z drwiącym uśmiechem na ustach. Byłam tą sytuacją okropnie zażenowana, bałam się pomyśleć co czuje Wood. - Wracajcie do Pokoju Wspólnego... a na pana, panie Wood będę miał oko - wskazał na swoje przerażające, szklane ślepie.
Szybko znaleźliśmy się znów w tłocznym pokoju wspólnym. Spojrzałam niepewnie na Olivera, który z rękami w kieszeniach wpatrywał się we mnie.
-Tatuś cię pilnuje - powiedział z uśmiechem, za co dostał ode mnie kuksańca w bok.

     Pierwszego dnia grudnia spadł śnieg i przykrył wszystko, co stało mu na drodze. Podwójne eliksiry minęły zaskakująco szybko, pewnie dlatego, że nie była to lekcja teoretyczna, a praktyczna. Kiedy już po sobie posprzątaliśmy i mieliśmy wyjść Snape zatrzasnął nam drzwi przed nosem.
-Powinniście wiedzieć, że nielegalne ważenie eliksirów jest w Hogwarcie karane wydaleniem ze szkoły - oznajmił jadowitym tonem, uczniowie wymienili między sobą spojrzenia. - Jeśli więc kogoś przyłapię, to może być pewny, że gorzko tego pożałuje.
Konsternacja ogarnęła nas wszystkich, jednak nie mieliśmy pojęcia po co Snape mówił o ważeniu eliksirów.
-Ktoś kradnie jego zapasy - oznajmiła Ophelia podczas przerwy na lunch. - Słyszałam, że giną składniki potrzebne do uwarzenia eliksiru wielosokowego.

     Kilka dni później śnieg stopniał i zaczął padać deszcz. W dzień meczu ze Slytherinem lał się z nieba strumieniami. Wood obawiał się, że odwołają dzisiejsze spotkanie, jednak Dumbledor i pani Hooch wyrazili zgodę na przeprowadzenie meczu. Pomimo niesprzyjających warunków atmosferycznych trybuny były zapełnione. Każdy spodziewał się zaciekłego i agresywnego pojedynku, jednak koszmarna widoczność uniemożliwiała jego śledzenie. Łapanie znicza było dzisiaj praktycznie niewykonalne, dlatego pojedynek mógł trwać bardzo długo. Spoglądałam często w stronę pętli, próbując dostrzec Olivera. Czasami mi się to udawało, dostrzegałam jednak tylko rozmazany kształt jego postaci unoszący się w powietrzu.
     Minuta mijała za kolejną minutą, przemarzłam i przemokłam do ostatniej suchej nitki. Wielu kibiców się poddało i wróciło do zamku, by tam przy kominku grać w szachy czarodziejów. Siobhan, pomimo tego, że wszystkie dziewczyny wybrały suchy zamek, została ze mną. Byłam jej za to wdzięczna. Nie miałam pojęcia, jak komentujący spotkanie Lee Jordan był w stanie mieć pod kontrolą zdobywane przez obie drużyny punkty, jednak gdyby nie on, nikt nie wiedziałby, co dzieje się w powietrzu.
     W pewnej chwili, usłyszeliśmy gwizdek pani Hooch, oznajmiający przerwanie meczu. Wszyscy, których byłam w stanie dostrzec zatrzymali się i czekali w powietrzu na wznowienie gry. To mogło oznaczać tylko jedno, coś się stało. Mój wzrok powędrował w stronę Wooda, przed jego pętlami nikogo nie zobaczyłam.
-Coś mu się stało - powiedziałam spanikowana do Siobhan.
-Skąd wiesz, że to o niego chodzi? - zapytała, jednak komentarz Lee rozwiał wszelkie wątpliwości.
-Oliver Wood oberwał tłuczkiem! Cieszcie się, że tego nie widzicie! Wood wisi na pętli, jest chyba nieprzytomny! Gryffindor pozostaje bez obrońcy, wynik 60 : 50 dla Slytherinu! 
Nie myśląc o niczym, zaczęłam schodzić z trybun.
-Rose, chodźmy do zamku - Siobhan mnie dogoniła - i tak mu teraz nie możesz pomóc. Przebierzesz się i odwiedzisz go w skrzydle szpitalnym później!

     Wyszłam na korytarz i zaczęłam kierować się w stronę skrzydła szpitalnego. Moje włosy były już prawie suche, mecz skończył się godzinę temu. Na czwartym piętrze natknęłam się na mojego ojca.
-Dokąd? - mruknął z niechęcią.
-Muszę go odwiedzić w skrzydle szpitalnym - odpowiedziałam.
-No tak, ten twój przyjaciel... Oberwał mocno na dzisiejszym meczu. Wciąż leży tam nieprzytomny.
-Mogę tam zostać trochę dłużej niż przewiduje regulamin? - zapytałam, kiedy już miałam odchodzić. Ojciec w odpowiedzi uniósł kciuk do góry.
-Zostań tam ile będziesz chciała - powiedział, a kiedy mnie mijał poczułam wyraźny i bardzo charakterystyczny zapach skórki boomslanga. Odwróciłam się szybko wdychając odór boomslang, popatrzyłam na ojca podejrzliwie i podziękowałam za zgodę.

Dzisiaj otrzymałam bransoletkę, którą zamówiłam jakiś czas temu, muszę się nią pochwalić. Czyż nie jest piękna? *-*




Na początku chciałabym Wam podziękować za wszystkie komentarze pozostawione pod poprzednim rozdziałem. To dodaje mi pewności, że warto pisać :) Postanowiłam przyspieszyć trochę akcję, rok szkolny się zbliża, a ja jestem wciąż w Hogwarcie ;]
Ostatnio słucham ciągle ścieżek dźwiękowych z Więźnia Azkabanu i Księcia Półkrwi. Dzisiaj, a właściwie już wczoraj słuchałam kilka razy pod rząd Double Trouble, pewnie wszyscy kojarzycie ten utwór ;] 
Pozdrawiam <3

czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział IV

Od początku profesor Snape zdawał się być nieprzyjemny. Pierwsze wrażenie jest podobno najważniejsze, a ja nie wypadłam zbyt dobrze. Wszyscy mnie przed nim ostrzegali, jednak ja nie chciałam oceniać go po pozorach. Trzeba przyznać, że jego mroczny wygląd wzbudzał nieprzyjemną aurę, którą potęgował specyficzny zapach i mrok panujący w lochach. Ostatnio z dnia na dzień zadał nam wypracowanie na dwie rolki pergaminu o właściwościach asfodelusa. Żaden Gryfon uczęszczający do ostatniej klasy nie pojawił się w ten dzień na kolacji. Rozproszyliśmy się po całym zamku, jedni byli w bibliotece, inni w pokoju wspólnym i tworzyliśmy niesamowicie zajmujące wywody poświęcone asfodelusowi. Na całe szczęście Ophelia udzielała mi wskazówek, odwdzięczając się tym samym za pomoc w obronie przed czarną magią.

Listopadowe dni były ponure, a wieczory długie. Wszyscy oczekiwali pierwszego zadania Turnieju Trójmagicznego z niecierpliwością. Uczniowie podzielili się na zwolenników Cedrica, było ich zdecydowanie więcej niż zwolenników drugiego reprezentanta Hogwartu - Harry'ego. Ci pierwsi przygotowali kilka tuzinów plakietek, które głosiły obrażające hasła w stronę Pottera. Pewnego ranka, kiedy zeszłam do Wielkiej Sali na śniadanie, w przejściu zaczepiła mnie grupka Puchonów.
-Nie masz jeszcze plakietki? Kibicuj Cedrikowi! - zachęcał wysoki blondyn i wręczył mi plakietkę z napisem "Potter cuchnie".
-Jasne, mogę wziąć jeszcze kilka dla moich znajomych? - zapytałam niewinnie, a oni podarowali mi dodatkowo pięć przypinek. Podeszłam do stolika Gryfonów, ułożyłam je wszystkie obok siebie. Miałam plan, który pragnęłam zrealizować - rzuciłam na nie zaklęcie zwiększenia ilości, a chwilę później machałam jak szalona różdżką zmieniając napisy.
-Ty to masz pomysły - skomentowała Siobhan patrząc na mnie z niedowierzaniem.
-To nie jest wina tego nieszczęśnika Pottera. Jestem tego pewna. Sama widziałaś Weasleyów, linia wieku spisywała się znakomicie - naszej rozmowie zaczęli przysłuchiwać się inni Gryfoni. - Według mnie ktoś tutaj miesza. Potter nie jest przecież zwykłym uczniem, kłopoty wiszą w powietrzu. Chcecie? - zapytałam wyciągając w kierunku Felicii gotową plakietkę i szczerząc się od ucha do ucha. - Ten cały pomysł z odznakami jest tak dziecinny, to tak jakby Diggory bał się konkurencji. Szkoda mi Harry'ego. Praktycznie wszyscy spiskują za jego plecami.
-Te przypinki to oczywiście pomysł Ślizgonów- oznajmiła Angelina Johnson przypinając sobie odznakę.
Powielałam plakietki jeszcze kilka razy, sama przyczepiłam sobie do szaty jedną z nich. Główny napis brzmiał: "Kibicuję komu chcę", po chwili jednak znikał, a na jego miejsce litery układały się w "Potter pachnie cynamonem". Miałam również wersję z wanilią, lawendą, imbirem, pomarańczą i goździkami. Jadłam właśnie omlet z syropem klonowym i obserwowałam jak ludzie przypinają do swoich szat sabotowane plakietki.
-Nieźle kombinujesz - usłyszałam komplement od jednego z rudych bliźniaków.
-Prawie tak dobrze jak my - dodał drugi i mrugnął do mnie porozumiewawczo, a ja zaśmiałam się pod nosem. Mnóstwo młodszych uczniów również podchodziło do nas, by zdobyć odznakę promującą Harry'ego.
-Hermiona! Parvati! - zawołała Katie Bell. Dziewczyny uśmiechnęły się na widok plakietek
-Świetny pomysł - skomentowała blondynka, przypinając sobie wersję z pomarańczą.
-To był pomysł Rose - odpadła Katie, a ja pomachałam do dziewczyn.

Po skończonych lekcjach wszyscy ruszyli do Hogsmeade. Czekałam na Olivera przy fontannie na dziedzińcu. Oczywiście nie mógł odpuścić treningu, dlatego wyszliśmy jako jedni z ostatnich. Szliśmy już tak dłuższą chwilę, wybrukowaną ścieżką. Owinęłam się szczelnie szalem, jednak mimo to było mi okropnie zimno.
-Dlaczego teleportacja jest tutaj zabroniona - powiedziałam szczękając zębami.
-W twojej poprzedniej szkole można było używać teleportacji?
-W Beauxbatons można było się teleportować praktycznie wszędzie, oprócz pokojów zajmowanych przez nauczycieli - odparłam przyciskając rękami płaszcz do ciała. - Daleko jeszcze?
-Nie - Wood zaprzeczył ruchem głowy - pięć minut i będziemy na miejscu.
Wioska była naprawdę niewielka, wydawać by się mogło, że uczniowie Hogwartu rozniosą ją w drobny mak. Jednak solidne, kamienne mury odpierały wszelakie ataki z zewnątrz. Za moją namową, weszliśmy do Miodowego Królestwa. Od razu udałam się do działu z wyrobami czekoladowymi. Oglądaliśmy tam czekoladowe znicze, imitujące piłki do quidditcha. Zakupiłam jednak tylko kilka nadziewanych pralinek, po czym wyszliśmy z zatłoczonego sklepu. Zaczęło właśnie padać, kiedy usiedliśmy przy jednym z ostatnich wolnych stolików w pubie Pod Trzema Miotłami. Na całe szczęście nasze miejsce znajdowało się blisko kominka, tak że jego ciepło ogrzewało moje plecy. Chwilę później, kiedy dostaliśmy już nasze kremowe piwa, było mi tak gorąco, że zdjęłam płaszcz i szal.
-Kiedy następny mecz? - zapytałam.
-W drugą sobotę grudnia - odparł Oliver - to będzie ciężki pojedynek ze Slytherinem.
-Moja poprzednia szkoła nie propagowała sportu, nie mieliśmy szkolnych rozgrywek quidditcha.
Wood popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Upiłam łyk piwa i rozejrzałam się dookoła. W najciemniejszym kącie pubu zauważyłam mojego ojca. - Super - skomentowałam szeptem.
-Co jest?
-Tam jest mój ojciec - mruknęłam niechętnie. - To jego oko widzi wszystko.
-Przecież nie robimy nic złego. Siedzimy i pijemy piwo kremowe - uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów. - No, chyba że się mnie wstydzisz - dałam mu kuksańca w bok za to stwierdzenie i rzuciłam mu karcące spojrzenie.
-Lepiej powiedz czym chcesz się zajmować po szkole?
-Tak trudno odgadnąć? - zapytał z uśmiechem.
-No tak, quidditch. Przewidywalny jesteś - odpowiedziałam.
-Ty niby nie jesteś? - zapytał. - Wiadomo, że będziesz się nadal uczyć, żeby zostać aurorem.
Westchnęłam i wypiłam łapczywie końcówkę mojego trunku.
-Nie jestem do końca tego pewna.
-Masz do tego predyspozycje, jak nikt inny. Cała klasa powinna się od ciebie uczyć. O! Zaczerwieniłaś się - zauważył Oliver, a ja dotknęłam swoich rozpalonych policzków. - A więc to tak reagujesz na komplementy?
-Mam wypieki, bo siedzimy blisko kominka. Gorąco tu - odparłam obruszona zaplatając ręce na piersiach. - Ale komplementy są miłe, dziękuję.

Przestało padać i powoli robiło się ciemno, pub pustoszał, dlatego postanowiliśmy wracać. Cały czas czułam na sobie wzrok ojca. Kiedy znajdowaliśmy się już na Wielkich Schodach, podziękowałam Oliverowi za mile spędzony wieczór i wtedy to on się zarumienił.


No i mamy czwóreczkę. Muszę się sprężyć z tą fabułą, ale póki co, nie mogę się oprzeć i ją rozwlekam... Uwielbiam tą szkołę, dlatego im dłużej moi bohaterowie są w jej murach, tym lepiej dla nich :)
A teraz idę spać, dobranoc ;]