niedziela, 24 maja 2015

Rozdział XI

     Kubek z gorącą herbatą ogrzewał przyjemnie moje dłonie. Tonks, siedząc na fotelu obok mnie zmieniała sobie kolor włosów, próbowała osiągnąć platynowy blond, jednak charakter uniemożliwiał jej to całkowicie. Stanęło na kolorze ciemnoróżowym.
-Kim jest ten Cedrik? - zapytała wskazując leżący na etażerce list. 
-Uratowałam go wtedy w labiryncie, przesyła pozdrowienia z Hogwartu, nic wielkiego. Potter cały i zdrowy? - zmieniłam szybko temat, a Tonks przytaknęła. Na początku września ojciec Cedrika odwiedził mnie i dziękował za uratowanie życia jego syna. To spotkanie było dla mnie niesamowicie krępujące, nie lubiłam rozgrzebywać przeszłości. Nie było takiej konieczności.
-Kolejne spotkanie zakonu za tydzień, dowiemy się czegoś więcej o tej Umbridge - przerzuciła nogi przez drewniany podłokietnik fotela. - Wiesz, Snape nie był zadowolony, kiedy dowiedział się, że dołączysz do Zakonu, ale twój ojciec się uparł. Nikt nie miał nic więcej do powiedzenia.
-Czasami to nazwisko jest przekleństwem - mruknęłam. - Chciałabym dojść do tego sama.
-Ale przecież tak jest. Jesteś zdolna i stworzona do tego zawodu. Nie mówił ci nikt nigdy o tym?
-Wszyscy, to za dużo, wierz mi - odparłam.
-Co słychać u Olivera, dawno go tutaj nie widziałam.
-Rozpoczął się sezon, ciągle trenuje. Poza tym, nie mogę angażować go w sprawy zakonu, sama rozumiesz.

     Kolejne tygodnie mijały dość spokojnie. Każdy dzień poświęcałam nauce w szkole aurorów. Tonks dopingowała mnie jak tylko mogła. Hogwart został opanowany przez Umbridge, która uzyskała tytuł inkwizytora. Kolejne listy od Harry'ego i Cedrika dawały nam do zrozumienia, że ministerstwo nie chce rozdmuchiwać sprawy powrotu Voldemorta. My wszyscy znaliśmy prawdę i nie uciekaliśmy od niej. Milion razy opowiadałam tę samą historię o tym, co widziałam na cmentarzu  w Little Hangleton. Wszyscy członkowie zakonu byli bardzo niespokojni i z niecierpliwością oczekiwali kolejnych wydarzeń.
     Listopadowy deszcz dawał wszystkim w kość. Wyszliśmy z głównego ośrodka szkoleniowego po sześciu godzinach żmudnych treningów.
-Siobhan! - krzyknęłam ze szczerą radością. - Co ty tutaj robisz? - znajoma postać stała z rozłożonym nad sobą parasolem i szczękała zębami z zimna.
-Czekam na ciebie od godziny - przytuliłam ją na przywitanie.
-Idziemy do mnie? Zrobię kremowe piwo z imbirem, rozgrzejesz się - zaproponowałam.
-Mogę dołączyć? - usłyszałam głos za sobą.
-To miał być babski wieczór - powiedziałam do Xaviera, który nie potrafił oderwać wzroku od mojej przyjaciółki.
-Nie znajdziesz dodatkowego kufla dla starego znajomego? Jestem Xavier - wyciągnął dłoń w stronę Siobhan, po jej wzroku zauważyłam, że również wpadł jej w oko.
     Dlatego pół godziny później przekroczyliśmy próg mojego mieszkania.
-Rozgośćcie się - powiedziałam.
-Znacie się z Beauxbatons?  - zapytała, odkładając mokrą parasolkę.
-Tak - odparł za mnie Xavier. - Jestem rok starszy od Rosemary, ale dopiero teraz zacząłem naukę zawodu. Oczywiście nie jestem tak zdolny jak twoja przyjaciółka.
-Głupstwa pleciesz - krzyknęłam z kuchni, w której czekały na nas gotowe już piwa kremowe.
-Opowiadaj, czym się zajmujesz. Dawno nie pisałaś!
-Piszę artykuły dla Modnej Czarownicy - odpowiedziała z wyraźnie wyczuwalnym zadowoleniem, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-To pewnie Tonks, przepraszam was na momencik - otworzyłam drzwi. - Oliver!

     Kiedy deszcz zmienił się nagle w śnieg, a Artur Weasley został zaatakowany przez węża, nadeszły święta.
-Musimy być przygotowani na najgorsze - zagrzmiał ojciec, kiedy w popołudnie pierwszego dnia świąt, Zakon zebrał się w Kwaterze Głównej.
-Jeśli Voldermort dowie się o tym, że może wnikać w umysł Harry'ego, wykorzysta to dla własnych korzyści.
-Pracujemy nad tym - syknął Snape przez zaciśnięte zęby, a ja i Tonks wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenie. 
-Syriuszu, masz coś do powiedzenia? - zapytał Moody.
-Wszystko zostało już powiedziane - odpowiedział Black gładząc swoją brodę. - Czekamy na jego kolejny ruch.
-Są święta! - zaświergotała Molly Weasley. - Rose, złotko, zawołaj dzieciaki.
     Byłam zmuszona udać się na drugie piętro. Ciemne korytarze i mroczne portrety oddziaływały na mnie przygnębiająco.
-Hej, możecie już zejść do nas - oznajmiłam, a sześć par oczu wlepiło się we mnie.
-Pani Wood - zaczął jeden z bliźniaków, a ja wywróciłam oczami - sowa do pani - wskazał palcem brązową sówkę, która wciąż dzierżąc list, siedziała na oparciu jednego z krzeseł.
-Czeka na ciebie od godziny - poinformowała Ginny.
-Rose, co dzisiaj ciekawego na zebraniu? - zapytał Harry, a ja westchnęłam, podchodząc do sowy.
-Harry, wiesz że nie mogę nic powiedzieć.
-Tatuś jej zabronił - dodał drugi bliźniak, pokręciłam tylko głową z dezaprobatą i otworzyłam list. Państwo Wood zapraszali mnie i mojego ojca na jutrzejszy obiad. Czułam, że moja twarz robi się purpurowa. Dlatego obróciłam się na pięcie i zeszłam z powrotem na dół. Znalazłam Nimfadorę i pokazałam jej świeżo otrzymany list. Zaśmiała się.
-Zapowiada się ciekawy dzień, myślisz że twój staruszek się zgodzi? - zapytała spoglądając na mnie.
-Nie mam pojęcia, nie wiem czy mu o tym mówić, może lepiej żebym była tam sama...
-Moody! - Tonks skorzystała z okazji i zawołała przechodzącego obok nas mojego ojca. - Jutro czeka cię rodzinny obiadek.
-O czym ty mówisz? - zapytał, a jego szklane oko świdrowało spojrzeniem raz mnie, a raz Nimfadorę.
-Dostaliśmy zaproszenie na jutrzejszy obiad do Woodów. Jeśli nie masz ochoty, to pójdę sama... - ojciec przytrzymał się fotela.
-Wstydzisz się własnego ojca? - wywróciłam oczami.

     Pojawiliśmy się w ogrodzie domu państwa Wood. 
-Niezła chatka - skwitował Alastor.
-Ona jest mugolem, a on czarodziejem, Oliver gra w quidditcha - skrótowo przybliżyłam mu historię rodziny. - Nie zrób mi wstydu. Zachowuj się normalnie.
-Rosemary! - usłyszałam pogodny głos Brendy. Drobna kobieta pojawiła się na tarasie. Była ubrana w różową spódnicę, sięgającą jej do łydki i jasnoniebieską, zwiewną bluzkę. Gestem zaprosiła nas do środka.
-Witamy pana w naszych progach - powitał Moody'ego, ojciec Olivera. Panowie uścisnęli sobie dłonie. Brenda przytuliła mnie na przywitanie, a na samym końcu Oliver dał mi dyskretnego buziaka w policzek, obejmując mnie przy tym w pasie. Nie łudziłam się, ojciec na pewno to zobaczył.
-Proszę, rozgośćcie się. Krem cebulowy jest już prawie gotowy.
-Pomogę pani... - kolejny raz wyrywałam się do pomocy.
-Nie trzeba moje dziecko - oznajmiła, po czym puściła do mnie oczko szepcząc - poradzę sobie.
Usiedliśmy przy stole. Ojciec zajął miejsce obok, a Oliver naprzeciw mnie. Nastąpiła krępująca cisza.
-Jak idą ci treningi, synu? - zapytał Moody.
-Są ciężkie, ale mam szansę na awans do głównej drużyny. Póki co jestem rezerwowym.
-Oliver jest skromny - wtrącił jego ojciec. - Treningi idą mu doskonale.
-Proszę bardzo! - usłyszeliśmy świergot Brendy - oto krem. Życzę smacznego.

-Świetnie pani gotuję, muszę poprosić o przepisy - oznajmiłam po skończonym posiłku.
-Oh, oczywiście że ci je podam - odpowiedziała z uśmiechem. - Oli je uwielbia.
-Mamo - Oliver pokiwał głową z dezaprobatą.
Atmosfera zgęstniała. Wymieniłam się spojrzeniami z Woodem.
-Zapraszam pana teraz do salonu, może napijemy się czegoś mocniejszego - pan Wood zatarł ręce i wydał z siebie gardłowy śmiech. Spojrzałam na ojca, poderwał się z miejsca, chwytając za swój kij. Mógłby kupić sobie drewnianą, elegancką laskę... jednak to nie było w jego stylu.
-Mam coś dla ciebie - szepnął mi Oliver do ucha - chodź na górę.
    Udaliśmy się do jego pokoju. Idąc po skrzypiących schodach, trzymaliśmy się za ręce.
-Ja dla ciebie nic nie mam - powiedziałam, kiedy wręczył mi niewielkie pudełeczko, oklejone starannie papierem w bałwany. Uśmiechnął się.
-Nic nie szkodzi, rozpakuj - posłusznie zajęłam się odpakowywaniem prezentu. - Podoba ci się?
-Tak - zapewniłam - jest śliczny. - Otrzymałam od Olivera naszyjnik w kształcie serca.
-Jego kolor będzie zmieniał się w zależności od twojego nastroju.
-Tonks ma włosy, ja mam naszyjnik - mruknęłam, kiedy zapinał mi go na szyi.
Odwróciłam się do niego. Wyrosła nad nami jemioła. Zerknęłam na naszyjnik, był teraz koloru czerwonego. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy mój nos zahaczył o jego. Od miesiąca nie czułam smaku jego ust. Dlatego tak łapczywie do nich przylgnęłam. Jemioła rozkwitała z prędkością światła, krzak zrobił się ogromny.
-Musimy się częściej widywać - oznajmiłam szeptem.
-Jestem za - odparł,  uśmiechając się od ucha do ucha.


 O nie! Nie pozostawię tego bloga na pastwę losu :) Dokończę to opowiadanie :)
Nawet jeśli wszyscy o mnie już zapomnieli :)