wtorek, 10 listopada 2015

Rozdział XIV

     Ophelia czekała na mnie w nowo otwartym barze dla czarodziejów - Ognisty Smok. Od kilku miesięcy był to jeden z najpopularniejszych czarodziejskich lokali w Londynie. Panowała tu przyjemna atmosfera, w tle pobrzmiewała delikatna jazzowa muzyka.
-Przepraszam, że musiałaś na mnie czekać - powiedziałam, sadowiąc się na wysokim krześle barowym.
-To ja przyszłam za wcześnie - odparła serdecznie. - Jestem na stażu u świętego Munga - dodała wyraźnie z siebie zadowolona, na jej twarzy pojawił się bowiem szeroki uśmiech.
-Gratuluję.
-Póki co nie ma czego. Jestem pielęgniarką, to dobre na początek. Mam nadzieję, że po ukończeniu kursu, zostanę przeniesiona do skrzydła tworzenia leczących eliksirów.
-Jestem przekonana, że ci się to uda - zapewniłam. - Pójdę zamówić piwo kremowe, co ty na to? - kiwnęła głową z aprobatą i założyła nogę na nogę. - Zaraz wracam.
     Ruszyłam w kierunku baru, przebijałam się przez tłum nieznajomych ludzi. Zawsze wolałam przebywać w miejscach, które nie były chętnie uczęszczane. Lubiłam mieć przestrzeń wokół siebie, albo posiadać przynajmniej takie wrażenie. Ognisty Smok miał w sobie jednak coś interesującego, dzięki czemu wszyscy tak chętnie do niego przychodzili.
-Dwa razy piwo kremowe - powiedziałam do barmana, który w odpowiedzi skinął tylko głową. Czekając na zamówienie zaczęłam rozglądać się wokół. Zauważyłam w tym dzikim tłumie Katie Bell, siedzącą z kimś na sofie pod oknem. Już chciałam pójść się z nią przywitać i zapytać jak jej się układa, gdy nagle zauważyłam, że osobą, która siedzi obok niej jest Oliver.
-Tam jest Wood - oznajmiłam kładąc przed Ophelią zamówiony wcześniej trunek. Przyjaciółka zrobiła wielkie oczy, więc dodałam - nie sam. Z Katie Bell.
-Żartujesz? - prawie zakrztusiła się piwem, a ja łapczywie wypiłam kilka łyków. W głębi duszy byłam wściekła. Wściekłość rozlewała się powoli wewnątrz mnie, biorąc górę nad pozytywnymi emocjami. - Rozstaliście się? - zadała proste pytanie.
-Nie - odpowiedziałam - przynajmniej tak mi się wydawało. Nie odzywa się do mnie od kilku tygodni. W szkole widywaliśmy się codziennie, później próbowaliśmy to utrzymać, bezskutecznie. Najwyraźniej każde z nas zajęło się własnym życiem.
-Nie mogliście zająć się wspólnym życiem? - wywróciłam oczami. - Chodźmy tam! - zarządziła. - Konfrontacja jest najlepsza.
Przekonała mnie, chciałam wyjaśnić tą sytuację, albo usłyszeć od niego cokolwiek, byleby tylko rozjaśniłoby to moje nad wyraz czarne myśli.
Stanęłyśmy nad ich stolikiem, trzymali się za ręce. Twarz Katie pobladła, otworzyła również usta ze zdziwienia. Oliver z uśmiechem pomachał do nas, po czym znowu utkwił rozmarzony wzrok w jej twarzy.
-Amortensja - szepnęła mi na ucho przyjaciółka, która od razu rozpoznała działanie tego eliksiru. - Musimy go stąd zabrać - podpowiedziała mi.
Wbiłam wzrok w Katie, szybkim ruchem wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i wycelowałam ją prosto w jej twarz. Kątem oka zauważyłam, że ludzie zaczęli się przyglądać tej sytuacji.
-Od jak dawna wciskasz w niego ten eliksir? - syknęłam. Oliver próbował mnie powstrzymać przed wyrządzeniem krzywdy jego rzekomo jedynej miłości. Odepchnęłam go tak, że opadł znów na sofę.
-No już, gadaj ty wredna ropucho - powiedziałam ostro przez zaciśnięte zęby, zaciskając dłoń na różdżce.
-Od miesiąca - odpowiedziała spokojnie mrużąc oczy.
     Schowałam różdżkę, Ophelia złapała Wooda i mnie za rękę, po chwili byliśmy już pod jej domem. Weszliśmy w trójkę do środka, co było ciężkie do zrealizowania, ze względu na Olivera, będącego wciąż pod wpływem eliksiru miłości. Domagał się zaprowadzenia go z powrotem do Katie Bell. Miałam ochotę nasłać na niego tłuczka, jednak starałam się trzymać nerwy na wodzy. Usadowiłyśmy Wooda na łóżku, Ophelia zaczęła się krzątać po pokoju, szukając składników potrzebnych do przygotowania antidotum, a ja chodziłam nerwowo z kąta w kąt.
-Nie przypuszczałam, że z tej Katie taka małpa - powiedziała mieszając coś w fiolce. Oliver chciał jej bronić, jednak skutecznie go uciszyłam. - Miesiąc - mruknęła - przecież to nieludzkie. Mogła słuchać na lekcjach Snape'a. Wiedziałaby, że organizm nie jest ze stali. Spożywanie zbyt dużej ilości eliksirów może zaszkodzić...
-Coś o tym wiem - odparłam, przypominając sobie, jak długo trwała rekonwalescencja ojca po przywróceniu go do normalnych rozmiarów.
-To jest bez sensu! - krzyknął Wood. - Wypuśćcie mnie stąd! - poderwał się na równe nogi i skierował do drzwi. Byłam szybsza i zagrodziłam mu drogę.
-Nawet o tym nie myśl - powiedziałam poważnym tonem, wiedziałam, że nic to nie da.
-O co ci chodzi? - zapytał spoglądając na mnie ze zdziwieniem.
-Głupi jesteś - skwitowałam, a on zrobił minę zdezorientowanego dziecka.
-Powiedz mi, gdzie jest Katie! - zapytał, a krew we mnie zawrzała.
-Siedź cicho - mruknęłam. - Ophelio, długo jeszcze to potrwa? Nie wiem ile zdołam wytrzymać słuchając jego jęków.

-Gotowe! - oznajmiła moja przyjaciółka z nutką zadowolenia w głosie. - Wood, trzymaj. Piwo kremowe specjalnie dla ciebie.
-Ale ja nie chcę piwa kremowego...
-Pij to - wydałam ostry rozkaz, któremu nie próbował się sprzeciwiać. - Do dna - dodałam, kiedy upił najwyżej łyk.
-Rose, nie wiedziałam, że jesteś aż tak niecierpliwa - skomentowała Ophelia zwijając się ze śmiechu.
-Bardzo śmieszne, boki zrywać - mruknęłam niechętnie. - Przepraszam cię, że tak wyglądało nasze spotkanie. Mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie jeszcze kiedyś czas.
-Jasne, umówimy się - zapewniła.
-Ophelia? Rose? - usłyszałam Olivera, który rozglądał się po pokoju wyraźnie zdezorientowany. - Skąd się tutaj wziąłem? 
Pożegnałam się z przyjaciółką ruchem ręki, po czym chwyciłam Oliver i deportowaliśmy się do mojego mieszkania. Tak naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać.

-Nie wiem co powiedzieć - zaczął nieśmiało.
-Masz szczęście, że jest przerwa w rozgrywkach - przerwałam mu surowym tonem zdejmując czarny płaszcz. Weszłam do łazienki i z hukiem zatrzasnęłam drzwi. Oparłam się o ścianę i zaczęłam liczyć do dziesięciu, żeby chociaż trochę się uspokoić.
-Rose - usłyszałam jego głos za drzwiami - wyjdź, proszę. Przecież musimy porozmawiać, wyjaśnić wszystko. - Otworzyłam drzwi i stanęliśmy naprzeciw siebie.
-Zdradziłeś mnie z nią? - zapytałam ze łzami w oczach, Oliver otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak zabrakło mu słów. Minęłam go i podeszłam do okna.
-To był eliksir, a nie moje uczucia! - pierwszy raz usłyszałam jak krzyczy, nie będąc na treningu. - Poza tym wątpię! Przecież nic nie pamiętam! - westchnął głośno i groteskowo. - Przepraszam, zagalopowałem się. Nie chciałem na ciebie krzyczeć.
     Nic na to nie odpowiedziałam. W głębi serca miałam ochotę rzucić kilka uroków na Katie Bell, żeby raz na zawsze nauczyć ją właściwego zachowania wobec mnie.
-Spójrz na mnie, proszę - wyszeptał. Odwróciłam się niechętnie, nerwowo mnąc moją bluzkę w dłoniach. Położył swoje ręce na moich ramionach. - Rosemary, bardzo cię kocham i nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia bez ciebie. Nie chciałem cię zranić, a wszystko co robiłem przez ostatni miesiąc było nieświadome i robione pod przymusem. Nie gniewaj się, błagam.
Spojrzałam na niego z litością, jednak jego niebieskie oczy zawsze działały na mnie tak samo. Moje serce zmiękło.
-Nigdy więcej mi tego nie rób, słyszysz? - ujęłam jego twarz w dłonie i połączyłam nasze i usta w krótkim pocałunku. - Mmm mam coś dla ciebie - wyrwałam się z jego objęcia i znalazłam w szufladzie bilety na mistrzostwa świata quidditcha w Australii. Pomachałam nimi do Olivera.
-Nie.. - szepnął z niedowierzaniem - jak ty... skąd masz te bilety?!
-Właściwie to trzydniowe karnety, na trzy ostatnie dni mistrzostw... aahh - Wood uniósł mnie kilka centymetrów nad ziemię, po czym otrzymałam kilkanaście całusów.
-Po co ci trzy bilety? - zapytał.
-Chciałam zaprosić Katie Bell, ale w takim wypadku chyba będę musiała zaprosić Ophelię - uśmiechnęłam się złośliwie, a on wciąż kiwał z niedowierzaniem głową.



Przepraszam, że rozdziały się nie pojawiały. Zaczęłam studia, straciłam więc czas wolny. Chcę za wszelką cenę skończyć to opowiadanie. Małymi kroczkami, nieustannie zbliżam się do tego celu.
Pozdrawiam :)