-Wciąż tak leży - powiedziała cicho Katie Bell nie odrywając od niego wzroku.
-Pielęgniarka coś mówiła? - zapytałam spoglądając na bliźniaków.
-Tylko tyle, że to chwilę potrwa - oznajmił jeden z nich.
-To moja wina, powinienem był zauważyć tego tłuczka - dodał drugi.
-Daj spokój, Fred - pocieszyła go Angelina - przecież nie masz oczu dookoła głowy, poza tym ten deszcz...
-Na dzisiaj dosyć - powiedziała stanowczym głosem pani Pomfrey. - On potrzebuje spokoju i ciszy, wasze rozmowy tylko mu przeszkadzają.
Odsunęłam się, przepuszczając drużynę do wyjścia, a pielęgniarkę do Wooda. Podstawiła mu pod nos niewielki pojemniczek wypełniony brązową mazią.
-Mogę zostać jeszcze chwilę? - zapytałam najmilszym głosem, jaki mogłam z siebie wykrzesać. - Nie będę przeszkadzać pani w pracy - zapewniłam szybko. - Mam pozwolenie nauczyciela.
-Tak, pani ojciec zdążył mnie już o tym poinformować - mruknęła niechętnie, po czym dodała krótko - godzina.
Kolejnego dnia, podczas śniadania niechętnie jadłam maślanego rogalika, kiedy dosiadła się do mnie Ophelia, a po chwili dołączyła cała reszta dziewczyn.
-Co tam u Wooda? - zapytała mistrzyni eliksirów.
-Od wczoraj jest ciągle nieprzytomny, pani Pomfrey wygoniła mnie o jedenastej, a dzisiaj jeszcze tam nie byłam - odparłam pijąc mleko waniliowe.
-Hej, Rose - Siobhan pochyliła się nad stolikiem, ja zrobiłam to samo. - Katie Bell jest wściekła - wyszeptała.
-Raczej zazdrosna - dodała Ophelia, podsłuchując naszą tajemniczą rozmowę. - Od dawna podkochuje się w Woodzie.
-On jednak nigdy jej nie zauważał, a kiedy jednak ją dostrzegał, to nie w kategorii dziewczyny, a zawodnika, jednego z wielu. Biedaczka - skwitowała Siobhan.
-Nie wiedziałam - wyszeptałam.
-Nie przejmuj się - powiedziała Ophelia kładąc mi rękę na ramieniu - niepotrzebnie ci to powiedziałyśmy, ale jak wiadomo Siobhan ma długi język.
-Dziękuję, że mi powiedziałyście - odpowiedziałam, po czym udałyśmy się na lekcję obrony przed czarną magią. Ojciec opowiadał o urokach, a ja nie potrafiłam się skupić. Czekałam na przerwę, by udać się do skrzydła szpitalnego.
W drodze do Wooda, wyobrażałam sobie jak leży tam przeglądając po raz kolejny książkę Quidditch przez wieki, a kiedy już znajduję się przy jego łóżku, odrywa wzrok od stronic i jego niebieskie oczy spoglądają na mnie, a posiniaczoną twarz zdobi uśmiech. Wszelkie wyobrażenia zniknęły w eterze, kiedy weszłam do skrzydła szpitalnego i zorientowałam się, że Oliver wciąż nie odzyskał przytomności. Szkolna pielęgniarka w dalszym ciągu podtykała mu pod nos brązową, gęstą ciecz, która najwyraźniej nie przynosiła oczekiwanych efektów.
-Poppy - usłyszałam sędziwy głos dyrektora, odwróciłam się, jednak Dumbledore stał już obok mnie, przy łóżku Wooda - moja droga, powiedz mi co z nim?
-Od wczoraj staram się wybudzić go za pomocą oparów, jednak nie przynosi to rezultatów - odpowiedziała łagodnie pielęgniarka.
-Rosemary - zwrócił się teraz do mnie, pomimo tego, że wcześniej zdawał się mnie nie zauważać - sądzę, że powinnaś coś zjeść.
-Dobrze - odparłam niechętnie, spojrzałam na Olivera i powoli odeszłam. Zatrzymałam się tuż za drzwiami, skąd byłam w stanie usłyszeć głos dyrektora.
-Przykro mi to mówić, ale jeśli nic się nie zmieni, będziemy zmuszeni odesłać go do Świętego Munga - powiedział po chwili, a ja ze łzami w oczach i dłonią przyciśniętą do ust pobiegłam na transmutację.
Do wieczora nic się nie zmieniło, dlatego w nocy nie mogłam spać. Zasnęłam nad ranem i obudziłam się jako pierwsza, a ponieważ nie byłam głodna, pobiegłam do skrzydła szpitalnego. Chciałam upewnić się czy Oliver wciąż tam jest, a kiedy już miałam tą pewność, usiadłam na skraju jego łóżka i dokładnie wtedy na jego twarzy pojawił się grymas i powoli otworzył oczy.
-Oliver? - zapytałam. - Słyszysz mnie?
-Panna Moody-Brown - usłyszałam odpowiedź, która sprawiła, że mimowolnie uśmiech zagościł na mojej twarzy.
Bal Bożonarodzeniowy zaprzątał głowy wszystkich od dłuższego czasu. Poszukiwania partnera pochłaniały każdą dziewczynę w Hogwarcie. Oliver spędził jeszcze kilka dni pod obserwacją pani Pomfrey, jednak jego charakter nie pozwolił mu usiedzieć długo na miejscu, więc gdy tylko wyszedł ze skrzyła szpitalnego wznowił treningi.
Podczas jednego z nich siedziałam na trybunach, ponieważ Wood mnie o to poprosił. Płatki śniegu opadały niechętnie na ziemię, niektóre z nich zaczepiały się o moje włosy. Oliver znów przemieszczał się zwinnie pomiędzy pętlami, wrzeszczał na zawodników, udzielając im rad. W głębi serca dziękowałam, że ja nie muszę trenować quidditcha.
Kiedy trening dobiegł końca, drużyna wylądowała na ziemi i była zmuszona wysłuchać podsumowania przygotowanego przez kapitana. Wood znów wsiadł na miotłę, podczas gdy reszta zawodników skierowała się do zamku, podleciał do mnie i wyciągnął dłoń.
-Nie latałam od kilku lat - oznajmiłam z uśmiechem.
-No dalej, nie narzekaj, wskakuj.
Uczepiłam się pleców Olivera, a on natychmiast ruszył przed siebie, przebijając się przez powietrze wypełnione śniegiem. Zatrzymał się dopiero nad jeziorem, zwinnie obrócił się w moją stronę, chwycił mnie za dłonie, ponieważ zauważył moją niepewność.
-Spokojnie - powiedział - rozumiem, że perspektywa kąpieli w tej lodowatej wodzie do ciebie nie przemawia, ale naprawdę nie masz powodu do zmartwień. Jest tylko jeden powód, dla którego cię tutaj sprowadziłem. Panno Moody-Brown, czy nie zechciałaby pani udać się ze mną na bal?
-Panie Wood, zrobię to z wielką chęcią.
Przy wejściu do Wielkiej Sali stanęła gigantyczna, pięknie przyozdobiona choinka. Wyglądała wspaniale, podobnie jak uczniowie w dniu balu. Dziewczyny wystroiły się w różnokolorowe suknie, a chłopcy wyglądali bardzo gustownie w odświętnych szatach wyjściowych.
Zeszliśmy w szóstkę zatłoczonymi schodami. Siobhan w towarzystwie Benjamina z Beauxbatons, Ophelia z Krunkonem - Michaelem oraz ja i Wood, a ponieważ Wielka Sala była już otwarta, to od razu weszliśmy do środka. Ściany przybrały srebrny odcień, gdyż zostały magicznie oszronione. Zajęliśmy jeden z cudownie przyozdobionych śnieżnobiałym obrusem stołów, na którego środku stał szklany wazon wypełniony fioletowymi kwiatami. Nad naszymi głowami zwisało mnóstwo sopli lodowych, a zaczarowane niebo wypełnione było płatkami śniegu.
-Jak tu pięknie - szepnęłam, oglądając wszystko dookoła bardzo dokładnie. Chwilę później do Wielkiej Sali wkroczyli reprezentanci szkół, dlatego musieliśmy wstać, a pomieszczenie wypełniły gromkie brawa. Na stołach pojawiło się pierwsze danie uroczystej kolacji, która była nieziemsko pyszna, dopiero w następnej kolejności reprezentanci, zgodnie z tradycją, musieli rozpocząć bal uroczystym walcem.
-Fatalne Jędze! - usłyszałam pisk Siobhan nad uchem. - Uwielbiam ten zespół!
Przyjaciółka pociągnęła mnie za nadgarstek na środek parkietu, nie musiałyśmy czekać długo, kiedy reszta do nas dołączyła. Wcześniej trudno było mi wyobrazić sobie Olivera w eleganckim stroju, tańczącego jakikolwiek taniec. Dopiero, kiedy zaczęliśmy razem tańczyć uświadomiłam sobie jak bardzo się pomyliłam.
-Jak się czujesz? - zapytałam, podczas jednego z wolnych tańców, a on spojrzał na mnie zdziwiony.
-Dobrze. Takie wypadki się zdarzają, bywało ze mną gorzej - odpowiedział wzruszając ramionami.
-Taki wypadek ma już się nigdy nie powtórzyć - powiedziałam z uśmiechem, grożąc mu palcem wskazującym.
-Zrobię co w mojej mocy - odparł, przyciągając mnie do siebie, w rezultacie czego przytuliłam go tak mocno, jak tylko zdołałam.
Rozdział wyjątkowo długi i romantyczny, za co przepraszam, jednak po obejrzeniu filmu "Cashback", w którym główną rolę gra Sean Biggerstaff (widoczny na zdjęciu powyżej), nie mogłam się oprzeć ;]
Chciałam Wam podziękować za wszystkie komentarze i obserwacje ; )
Zarys całej fabuły tego opowiadania mam już w głowie, obecnie próbuję je posklejać, aby tworzyły jedną całość ; )
Wakacje się kończą o,O przecież to tragedia.